Mazury, Prusy Wschodnie, Warmia, historia Warmii i Mazur, Dąbrówno, Gilgenburg, Ryn, Olsztynek, Miłomłyn, Mierzwa, kroniki, reportaże, bibliofilstwo, wydawnictwa bibliofilskie, księgarnia internetowa, Moja biblioteka Mazurska, historia Warmii i Mazur













Edward Cyfus, Moja Warmia

Wstęp

Od kilku lat mieszkam w starym warmińskim domu położonym na obrzeżach jednej z podolsztyńskich wsi. Nic wokół nie przypomina już czasów mojego dzieciństwa. Postanowiłem je dzisiaj przywołać na kartach tej książki, bo oczywiście to dobrze, że zaszły zmiany, że ludziom żyje się teraz lżej, ale warto też jednak wiedzieć, jak tu kiedyś bywało. Nie ma przecież przyszłości bez przeszłości.

Zacząłem pisać. Szybko dotarło do mnie, jak trudne zadanie sobie postawiłem! Jak wybiórcza jest ludzka pamięć, jak wielu wydarzeń nie mogłem już sobie przypomnieć, a jednocześnie, ile z nich, czasem z dzisiejszej perspektywy zupełnie nieistotnych, utkwiło mi jednak w głowie. Postanowiłem, że napiszę o tym, co sam przeżyłem w miejscu, w którym się wychowałem, a nie o całej Warmii.

Podzieliłem książkę na pięć części. Zacząłem od opisu gburstwa (gospodarstwa), budowy chałupy i innych zabudowań oraz ich przeznaczenia, wyglądu wnętrz i całego obejścia. Następnie prześledziłem, miesiąc po miesiącu, cały rok, żeby pokazać jak wówczas ludzie żyli na co dzień i w dni świąteczne, czym się trudnili, czym odżywiali, jakie były obyczaje i jakim językiem się posługiwano. Przytoczyłem przykłady różnych dań i wyrobów kulinarnych, choć nie wszędzie podałem dokładne receptury. Myślę jednak, że skłonię czytelnika do podjęcia próby ich wykonania, bo kuchnia warmińska była prosta - najczęściej gotowano z tego, co było pod ręką, tak, aby nic się nie zmarnowało. Nie jest to jednak książka kucharska, raczej opowieść o różnych smakach i smaczkach tej krainy.

Pisanie uświadomiło mi, że tamte, niełatwe przecież czasy, wspominam dzisiaj z rozrzewnieniem. Wtedy narzekałem na los, na ciężką pracę, psioczyłem na wszystko. Dzisiaj bardzo brakuje mi atmosfery i obrazów z tamtych lat. Bezkresnych łanów kwitnącego błękitnie lnu, gospodarza chodzącego za pługiem w zgrzebnej koszuli i kamizelce, no i tych odgłosów dobiegających z łobory (podwórka), tego gdakania, piania, gulgotania, gęgania, kwakania, chrumkania, kwiczenia, muczenia, a nawet szczekania i miauczenia.

Najbardziej brakuje mi jednak ówczesnych zapachów. Aromat pieczonego chleba to chyba najwspanialsza woń jaka roznosiła się po chałupie. W kuchni zresztą pachniało dosłownie wszystko. Można było nie otwierać oczu, a i tak wiedziało się co robi gospodyni: gotuje kapustę, buraczki czy rosół, piecze mięso wieprzowe czy drób, a może owocowego kucha lub zwykłe ciasto drożdżowe z kruszonką. Zbożowa kawa z palonych ziaren jęczmienia pachniała inaczej niż ta sama z mlekiem i cukrem. Te czarowne wonie uzyskiwano dzięki kuchniom z żeliwną płytą z fajerkami, pod którą buzował ogień z palącego się drewna.

Wiem, że wszystko się zmienia i trzeba się z tym pogodzić, tęsknię jednak, i nic na to nie poradzę, za prawdziwą wsią - pachnącą obornikiem i sianem, podwórkiem z grzebiącymi w piachu kurami, taplającymi się w kałużach kaczkami, mlekiem prosto od krowy, wieczornymi rozmowami domowników przy kuchennym stole lub na ławeczce przed domem. Już prawie nigdzie nie pieje o świcie kogut budzący domowników. No cóż, wygląda, że są to jednak zjawiska nieodwracalne.

Dobrze, że chociaż w starych podolsztyńskich wsiach zachowały się wiekowe kapliczki - symbole katolickiej Warmii. Niech stoją tam mimo wszystko.

Edward Cyfus











   Copyright Moja Biblioteka Mazurska 2003

Projekt i wykonanie NG Interactive