Mazury, Prusy Wschodnie, Warmia, historia Warmii i Mazur, Dąbrówno, Gilgenburg, Ryn, Olsztynek, Miłomłyn, Mierzwa, kroniki, reportaże, bibliofilstwo, wydawnictwa bibliofilskie, księgarnia internetowa, Moja biblioteka Mazurska, historia Warmii i Mazur













Kurt Obitz, Dzieje ludu mazurskiego
Działdowo 1937


Fragment pracy:


(.) w sierpniu 1914 roku wybuchła wojna światowa. Już w pierwszych dniach wojska rosyjskie wtargnęły do kraju, niszcząc i paląc wioski i miasta mazurskie. Nad całą ziemią mazurską stanęła łuna pożarów. Ludność uciekła w panicznym strachu. Od czasu napadów Tatarów pod hetmanem Gosiewskim nie było większej klęski. - Pierwotny plan dowództwa niemieckiego polegał na tem, aby najpierw wszystkie siły rzucić na front zachodni przeciw Francuzom i tymczasem cofnąć się z Prus Wschodnich aż do Wisły. Dopiero po szybkim zajęciu Paryża i po zwycięstwie nad Francją wojska niemieckie zamierzały atakować Rosję i wypędzić nieprzyjaciela z Prus Wschodnich. Stało się jednak inaczej. Marszałek von Hindenburg, wódz nielicznej armii niemieckiej na Wschodzie, dowiedział się, że w olbrzymiej armii rosyjskiej był zupełny brak współdziałania i łączności. Północne skrzydło wojsk rosyjskich, maszerujące przez Wystruć w kierunku Królewca, nie interesowało się wcale, co się dzieje z rosyjską armią południową, walczącą na Mazurach. Wykorzystał to Hindenburg. Okrążył i otoczył południową armię rosyjską bez obawy napaści na tyły ze strony północnego skrzydła rosyjskiego. W ten sposób osiągnął on dzięki pułkom mazurskim olbrzymie zwycięstwo nad Rosjanami w bitwie pod Stębarkiem (Tannenbergiem) i oswobodził Prusy Wschodnie. Mimo to bitwa ta nie była w swoich następstwach szczęśliwa dla zwycięzców. Niemcy bowiem, widząc popłoch wojsk rosyjskich, postanowili zmienić pierwotny plan wojny. Wycofali z Francji pułki, które stały już nad rzeką Marną niedaleko Paryża i przerzucili je na wschód, aby rozpocząć pościg za wojskiem rosyjskim. Wskutek tego bitwa nad Marną skończyła się dla Niemców marnie. O szybkim zakończeniu wojny na zachodzie mowy już nie było i być nie mogło. Atak Niemców zamienił się w obronę, która wobec złączonych wysiłków Francji, Anglii i Stanów Zjednoczonych Ameryki musiała się załamać. Zajęcie natomiast dużych terenów na Wschodzie nie rozstrzygnęło wojny, ale doprowadziło ostatecznie do powstania Państwa Polskiego. Oto były skutki bitwy pod Tannenbergiem, które się staremu Hindenburgowi na pewno wtedy nie przyśniły.

Wojna światowa głęboko przeobraziła lud nasz. Olbrzymie ofiary z krwi musieliśmy złożyć państwu niemieckiemu. Dowództwo niemieckie starało się zawsze oszczędzać siły rdzennie niemieckie i wysyłało na niebezpieczne miejsca pułki mazurskie, aby je zniszczyć jak najbardziej. Warto iść i zobaczyć w kościołach naszych tablice zapełnione długimi szeregami nazwisk poległych Mazurów. Ale nie na tym skończyły się straty. Chaty nasze, spalone przez Kozaków, odbudowane wprawdzie lepiej, niż były poprzednie, ale w tych nowych domach mazurskich coraz rzadziej pojawiała się na stałe Biblia polska lub kancjonał, a coraz to częściej na jej miejsce niemiecka gazeta polityczna. Coraz rzadziej odbywa się jakaś jutrznia, jakiś plon, jakieś wesele mazurskie. Zanikają stare zwyczaje, a cały ten upadek kultury ludowej zostaje jeszcze przyspieszony przez nieszczęsny plebiscyt.

Kiedy w roku 1918 Niemcy po przegranej wojnie prosili o pokój, musieli się zgodzić na żądanie Polski przeprowadzenia plebiscytu na południowej Warmii i na Mazowszu Pruskim. Plebiscyt miał zadecydować nie o narodowości, która jest rzeczą pochodzenia i krwi i tą drogą nie da się ustalić ani zmienić, ale o tem, czy ludność chce należeć do Prus Wschodnich czy do Polski. Żądając plebiscytu, Polska kierowała się zrozumiałym dążeniem ogarnięcia wszystkich ziem zamieszkałych przez ludność rdzennie polską. Zapomniała jednak, że lud mazurski (nie bez powodów ze strony polskiej) rozwinął swoją historyczną odrębność i że jest związany więzami wyznania, pokrewieństwa, historii i gospodarstwa z Prusami Wschodnimi. Polska nie chciała zrozumieć, że zagadnienie mazurskie da się rozwiązać tylko razem z zagadnieniem wschodniopruskim.

A Mazurzy? Ponieważ zarówno rdzenni Niemcy, jak i Polacy katolicy byli mniejszością, los kraju leżał zatem w rękach mazurskich. Chcąc wygrać plebiscyt, agenci niemieccy jak i agenci polscy musieli zdobyć Mazurów dla swoich celów, które nie miały wiele wspólnego z dobrem Mazurów. Mazurzy długo się wahali niezdecydowani. Brakowało im wtedy niezależnego kierownictwa, istotnie mazurskiego, nie było człowieka, który by nauczył lud stawiać swoje dobro przed interesami obcych i nareszcie wywalczyć swoje cele mazurskie. Nie było wodza mazurskiego i nie było myśli mazurskiej. Tak jak sprawy stanęły, lud mógł tylko wybrać mniejsze zło. Przeciw Niemcom przemawiały oczywiście ogromne krzywdy wyrządzone Mazurom, ale agenci niemieccy umieli zręcznie przerzucić winę za to na barki poprzednich rządów. Wychwalali bardzo nową republikańską konstytucję niemiecką, która miała przynieść i dla Mazurów równouprawnienie i swobodę rozwoju. Ponadto obiecywali uwzględnić żądania mazurskie i po zwycięstwie Niemiec obsadzić stanowiska urzędnicze na Mazurach przede wszystkim Mazurami. W Berlinie mówiono nawet o autonomii dla Mazowsza Pruskiego. Niemcy starali się istotnie przyciągnąć Mazurów. Zorganizowano ich w osobnym Związku Mazurów, który posiadał - rzecz dotychczas niesłychana - kierownictwo mazurskie. Prezesem był p. Worgitzki, zbankrutowany właściciel mleczarni, "dziennikarz" jak się skromnie nazywał, a w rzeczywistości po prostu płatny agent Niemców. Trzeba przyznać, że agitacja prowadzona przez Mazurów przekonała ludność, ponieważ wierzyła swoim rodakom.

Zupełnie inaczej przedstawiała się pod tym względem strona polska. Stworzono wprawdzie organizację pod nazwą Mazurski Związek Ludowy, ale starano się jak najmniej Mazurom dać swobody. Z tego względu sekretarzem generalnym tego Związku był p. Stanisław Zieliński, niegdyś "świetlanej pamięci" redaktor "Mazura" z roku 1907, człowiek, który według słów polskiego obserwatora p. Kurnatowskiego (patrz manuskrypt w Muzeum Mazurskim w Działdowie) był "jak najgorszym administratorem i organizatorem". Również kierownik wydziału agitacyjnego oraz przynajmniej połowa powiatowych kierowników i większość agitatorów było ludźmi niemiejscowymi i katolikami. Ponadto Mazurski Związek Ludowy był pod względem finansowym całkowicie zależny od Warszawy. A ponieważ część sum pochodziła z kół ewangelickich, konsystorz Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Warszawie żądał za swoją "braterską bezinteresowną pomoc" nie mniej niż panowania nad Kościołem ewangelickim na Mazurach. Związek musiał się na to zgodzić (patrz § 5 statutu).

Takie postępowanie pociągnęło za sobą całkowite niepowodzenie akcji polskiej. Szukano winnych, oczywiście wśród Mazurów, i p. Kurnatowski w swoim sprawozdaniu z dnia 27 kwietnia 1920 roku polecił usunąć z prezesury Mazurskiego Związku Ludowego Mazura p. Leyka, "pozostawiając pozory utrzymania dawnego stanowiska". Tak też uczyniono. Krok ten doprowadził p. Leyka do takiego rozgoryczenia, że p. Leyk zaczął pertraktować z p. Worgitzkim o przejściu Mazurskiego Związku Ludowego na stronę Związku Mazurów. Jeszcze inne wypadki spowodowały zupełny upadek nastrojów, przychylnych pierwotnie dla Polski. Kiedy mianowicie przyjechał do Olsztyna pierwszy polski konsul p. Zenon Lewandowski, dawny kandydat Mazurskiej Partii Ludowej, namówił on trzech mazurskich gospodarzy, a wśród nich p. Linkę z Wawroch, aby pojechali z nim do Paryża i przedstawili konferencji pokojowej prośbę Mazurów o uwolnienie ich spod ucisku niemieckiego. Od razu po ich powrocie Niemcy aresztowali tych trzech Mazurów, wytoczyli im proces za zdradę kraju i skazali ich na karę więzienia. Niemcy wprawdzie na żądanie Francuzów musieli ich potem już niedługo wypuścić, zemścili się jednak okrutnie. W dniu 21 stycznia 1920 roku ukamienowali śp. Linkę na ulicy w Szczytnie, a grób jego jest stale przez nich zohydzany. Każdy inny naród szanujący swój honor wziąłby za taki mord stokrotny odwet, ale Polska na taki czyn się nie zdobyła. Doszło nawet do tego, że ani p. konsul Lewandowski, ani jego następcy, ani Związek Polaków w Niemczech do dzisiejszego dnia nie ruszyli palcem, aby ratować wdowę i rodzinę od najstraszniejszej nędzy, w którą popadli. Postępowanie takie ujawniło wszystkim, że agenci Wielkiej Polski chcieli się tylko posługiwać Mazurami, nie troszcząc się wcale o ich dobro. Pogląd ten znalazł jeszcze potwierdzenie w traktowaniu Mazurów działdowskich. Po przyłączeniu powiatu działdowskiego do Polski zaczęto Mazurów pozbawiać, względnie nie dopuszczać do urzędów, likwidować ich majątki, a ich samych wydalać z Polski, traktując ich na ogół na równi z Niemcami (patrz art. dr. Szymańskiego w "Dzienniku Bydgoskim" z dnia 19 III 1931 r.). Z 18 000 Mazurów w pow. działdowskim pozostało 6000. Prawie codziennie przybywali z pow. działdowskiego na Mazowsze Pruskie zrozpaczeni rodacy i stawali się tam jasnym dowodem, jak katolicka Polska traktuje ewangelickich Mazurów. Polityka katolicka przeprowadzana w Działdowie zadała cios ostateczny całej "kłamliwej", według słów M. Wańkowicza, akcji polskiej w plebiscycie i przypieczętowała jej klęskę sromotną. (.)







   Copyright Moja Biblioteka Mazurska 2003

Projekt i wykonanie NG Interactive